Największy pryszcz na świecie - wyzwanie dla mocnych nerwów
Pracownik pomocy humanitarnej
Praca na misjach humanitarnych w różnych zakątkach świata lub w Polsce jest pełna wyzwań. Pomaganie ludziom poszkodowanym w wyniku katastrof i klęsk żywiołowych jest bardzo trudne, ale sprawia wiele satysfakcji i jest bardzo potrzebne. Czasem pracownicy humanitarni wyjeżdżają w niebezpieczne miejsca - tam, gdzie toczą się wojny, gdzie ludzie cierpią z powodu konfliktów religijnych, ataków terrorystycznych. Wtedy tzw. mocne nerwy bardzo się przydają.
Praca w organizacjach zajmujących się pomocą humanitarną to także godziny spędzone za biurkiem. Zanim będzie można wyruszyć na misję, trzeba przecież zdobyć potrzebne pieniądze i napisać wnioski o granty. Potem trzeba pisać raporty i sprawozdania, monitorować przebieg projektów, robić rozliczenia finansowe.
Organizacje zajmujące się pomocą humanitarną poszukują pracowników o różnym wykształceniu, potrzebnym do pracy na konkretnych stanowiskach. Dodatkowym atutem będzie ukończenie studiów o kierunku pomoc humanitarna.
Wyzwania, którym warto sprostać, w okresie “narzeczeństwa”:
– nabieranie samodzielności, by odłączyć się od rodziny pochodzenia (emocjonalnie i finansowo)
– ustalenie aspektów wspólnego życia (na co znaleźć czas i przestrzeń, by każdy był spełniony)
– dbanie o sprawiedliwy podział ról (życiowa współodpowiedzialność)
– rezygnacja z “walki o władzę” na rzecz tworzenia kompromisów
– ustalenie granic (na co, we wzajemnych rodzinnych stosunkach, nie możemy się zgodzić)
– akceptacja faktu, że się od siebie różnimy i mamy odmienne postrzeganie świata
– a także różne potrzeby, które trzeba wzajemnie szanować
– wszystko po to, by w swojej tożsamości zachować swoje JA, ale także rozwinąć nową, wspólną przestrzeń MY
Gdy mamy te wszystkie punkty “odhaczone”, potem będzie już z górki. I gdy pojawią się dzieci, we wspólnej przestrzeni MY, o wiele łatwiej nam będzie udźwignąć rolę “RODZICE”.
- odnalezienie się w nowej tożsamości: “jestem nie tylko sobą, nie tylko żoną/ mężem, ale też matką/ ojcem”
Z tym wiąże się wiele wyrzeczeń, cierpienia, rezygnacji z “mojego”. Trzeba przeżyć żałobę po tym, co już nigdy nie będzie “jak kiedyś”.
I potem można już czerpać z nowej roli całymi garściami 🙂 - dawanie sobie nawzajem wsparcia w tym wszystkim co nowe
Samemu naprawdę trudno to wszystko udźwignąć… Bądźmy w tym razem, wymieniajmy się, dawajmy sobie czas i przestrzeń na regenerację sił. - wspólne wspieranie dziecka w rozwoju fizycznym i emocjonalnym
To mama i tata wspólnie, zgodnie wychowują dziecko, według swoich wartości i zgodnie ze swoimi uczuciami. Uważajmy na naszych teściów i rodziców, jeśli “wiedzą lepiej” i ciągną nas w dół, w przeszłość, do czasów, kiedy byliśmy ich małymi dziećmi…
Dzięki tej więzi, wspólnemu spoglądaniu w przód, w tym samym kierunku, kolejne kryzysy nie skończą się kraksą.
Będą raczej przypominać przejażdżkę na rollercoasterze 🙂
Bo RODZINA to podróż życia – dla ludzi o mocnych nerwach…
Nie zgadzaj się na aborcję w łagrze
Na koniec coś dla osób o mocnych nerwach. Dobra rada na przykładzie Agnessy Mironowej, która wdała się w zakazany romans w czasie odsiadywania wyroku w łagrze i zaszła w niechcianą ciążę. Nie poddawaj się krótkim chwilom namiętności, bo mogą się skończyć tragicznie.
Wnętrze jednego z obozowych baraków udekorowane gazetką ścienną na cześć Stalina i innych radzieckich bohaterów. Więźniowie co dzień musieli patrzeć na portrety osób, za przyczyną których znaleźli się w obozie.
Obawiając się represji, jakie spadłyby na nią w obozie i reakcji swojego męża, Mironowa zdecydowała się na przerwanie ciąży. Aborcji miał dokonać… ojciec dziecka, będący obozowym lekarzem. Oddajmy głos Agnessie:
No i tak – nie ma instrumentów, co więc mam robić? Proszę wyobrazić sobie taką sytuację. Noc. Ciemność. W komórce pali się tylko świeczka, płomień jest nierówny, na ścianach tańczą cienie. My, dwoje niewolników, z którymi mogą się rozprawić, jak tylko zechcą, wytężamy uwagę– czekamy na to, że w każdej chwili mogą załomotać do zewnętrznych drzwi z kontrolą.
Andriej Andriejewicz próbuje zrobić mi aborcję ręką nasmarowaną jodyną, bez instrumentów. Ale tak się denerwuje, jest tak wzburzony, że nic mu się nie udaje.
Z bólu nie mogę oddychać, ale cierpię bez jęków, żeby ktoś mnie nie usłyszał… „Przestań!”– mówię w końcu wyczerpana i przekładamy cały zabieg na dwa dni później… W końcu wszystko wyszło– w skrzepach, przy silnym krwotoku (cyt. za: M. Jakowienko „Żona enkawudzisty. Spowiedź Agnessy Mironowej”).